Sprytne przetwarzanie odpadów to zbawienie nie tylko dla środowiska, lecz także dla gospodarki. – Ta część gospodarki jest równie ważna, co niedoceniana – twierdzi Adam Minter, autor książki „Planeta złomu: podróże po miliardowych interesach na śmieciach”.
ObserwatorFinansowy.pl: Śmieci to ważny temat?
Adam Minter: Niezwykle ważny, choć bagatelizowany.
Bagatelizowany? Tyle się mówi o ich segregowaniu i jakie to ważne dla środowiska…
I gospodarki. Właściwie wszystko, co wyrzucamy, może być przetworzone i ponownie użyte. Materiały pochodzące z recyklingu konkurują z materiałami, powiedzmy, rynku pierwotnego. To zjawisko ma olbrzymią skalę. Weźmy miedź. To niesamowicie ważny metal, zarówno dla branży energetycznej, jak i IT. Największym producentem produktów zawierających miedź są Chiny, skąd płynie 60 proc. globalnego popytu na ten metal. Aż połowę tego chińskiego popytu zaspokaja miedź z odzysku. Gdyby wyłączyć ją z użycia, ceny wielu produktów, np. elektroniki, natychmiast poszłyby w górę. Podobnie jest z papierem czy z aluminium. Aż 30 proc. zużywanego w USA aluminium pochodzi z odzysku. Dzięki temu spadają ceny nowych aut, bo przecież aluminium to jeden z głównych surowców stosowanych przez przemysł motoryzacyjny.
Tak efektywne użycie materiałów pochodzących z odzysku umożliwia globalizacja. To jeden z jej jednoznacznie pozytywnych efektów. Śmieci z miejsc, gdzie się je produkuje, wędrują do miejsc, gdzie ich potrzebują.
Kto jest największym importerem odpadów?
Chiny oczywiście. Recykling to tak naprawdę produkcja, czyli chęć wytworzenia nowych produktów z odpadów. A gdzie obecnie bije serce światowego przemysłu? W Azji, przede wszystkim w Chinach. Z drugiej strony krajem produkującym największą ilość śmieci są Stany Zjednoczone.
Im jesteś bogatszy, tym bardziej śmiecisz?
Oczywiście. Wyrzucasz rzeczy często tylko dlatego, że ci się znudziły. 40 proc. odpadów wytworzonych w USA jest eksportowanych, głównie do Chin. To nic dziwnego, bo Chiny dobrze płacą, na tyle dobrze, że bardziej opłaca się sprzedawać im śmieci niż samemu zająć się ich recyklingiem. Mapa handlu śmieciami staje się jednak coraz bardziej skomplikowana, bo zaczyna on kwitnąć nawet między krajami rozwijającymi się. Już nie jest więc tak, że bogaci sprzedają swoje śmieci biednym, kraje rozwinięte rozwijającym się. Śmieciami handlują między sobą także Indie, Pakistan czy Wietnam. Śmieci to pieniądze, więc właściwie nie ma w tym nic dziwnego.
Produkty zrobione w Azji z odzyskanych surowców wracają do Europy i USA. Branża handlu śmieciami warta jest, jak się szacuje, około 500 mld dol. rocznie.
Mieszka Pan w Chinach od wielu lat. To prawda, że biedne kraje są skuteczniejsze w segregowaniu śmieci i recyklingu niż kraje bogate, że mniej marnują?
Oczywiście. Przyczyna jest prosta – praca. Segregowanie śmieci to najprostszy możliwy sposób zarobkowania. Jeśli jesteś bezrobotny czy bezdomny, zawsze możesz – mówiąc brutalnie – wygrzebać coś ze śmietnika i komuś to sprzedać. W największych chińskich miastach aż 99 proc. odpadów jest w jakiś sposób ponownie wykorzystywanych, w dużej mierze właśnie dzięki tej oddolnej ręcznej segregacji i odzyskowi. Na Zachodzie nie ma tak dużej presji ekonomicznej, nie trzeba walczyć o przeżycie, więc nikt po śmietnikach nie buszuje…
Tak, ale z drugiej strony śmieci segreguje się jeszcze przed wyrzuceniem (czasami nawet regulują to przepisy), a potem specjalne firmy zajmują się ich recyklingiem i utylizacją. Wydawać by się mogło, że to jednak Zachód umie w sposób bardziej cywilizowany i skuteczniejszy zajmować się tymi sprawami.
Na Zachodzie segregację odpadów traktuje się jako coś dobrego, pożądanego nie ze względów ekonomicznych, tylko etycznych. Fakty są jednak takie, że przesłanki etyczne w tym względzie działają mniej motywująco niż ekonomiczne. Są mniej skuteczne.
Czy to źle, że w radzeniu sobie z problemem odpadów widzimy na Zachodzie aspekt etyczny?
Nie. Świat rozwinięty powinien iść w stronę większej świadomości, ale wzniosłymi hasłami nie zmienimy rzeczywistości. Tak naprawdę nie da się wypowiedzieć wojny śmieciom i mieć nadzieję na pełne zwycięstwo. Przecież nawet gdyby 100 proc. odpadów udało się poddać recyklingowi, to i tak sam proces recyklingu wyprodukuje kolejne śmieci, pochłonie inne zasoby, choćby wodę czy energię elektryczną. Jeśli chce się całkowicie uniknąć zaśmiecania, to jedynym sposobem jest nieprodukowanie i niekupowanie niczego.
Na Zachodzie powstają ruchy promujące taką postawę. Mówią: kupuj produkty, które żyją długo, naprawiaj je, wymieniaj się rzeczami ze znajomymi, bo a nuż ktoś ma coś, co ci się przyda, a ty coś, co przyda się jemu. Istnieją nawet firmy, które szkolą ludzi, jak radzić sobie w życiu bez nadmiernego konsumpcjonizmu. To dobrze, takie ruchy sprawiają, że producenci muszą myśleć o jakości swoich produktów. Jeśli ostatecznym celem jest redukcja zanieczyszcenia, to właśnie od producentów zależy najwięcej. Mogą robić rzeczy psujące się szybko albo rzeczy, które wytrzymają lata i będą łatwe w naprawie.
Antyprzykładem jest tutaj postawa koncernu Apple, który swoje iPhony projektuje tak , by miały krótką żywotność i by nie można było samemu choćby wymienić w nich baterii.
To prawda. iPhone jest zbudowany tak, by się psuć. Nawet jeśli Apple robi kampanię promująca recykling, to jej celem jest napędzenie sprzedaży nowych aparatów. Gdyby Apple ułatwił wymianę baterii, byłby to krok w dobrym kierunku, bo aparaty po prostu żyłyby dużej. Teraz jest jednak tak, że jeśli chcesz mieć nową baterię, to musisz odesłać telefon do serwisu, zapłacić 90 dol. i czekać na wymianę trzy, pięć dni. Wielu macha ręką i kupuje nowego iPhone’a albo inny telefon. Niemniej jest szansa, że w przyszłości nawet Apple zmieni swoje praktyki. W USA coraz większe i silniejsze oddziaływanie ma ruch Design for Recykling, czyli ruch promujący takie projektowanie nowych produktów, by były jak najłatwiejsze w naprawie i recyklingu. Dell już w to wszedł i komputery tej firmy mają wspomniane cechy.
Często jest tak, że w trosce o środowisko rząd idzie w sukurs firmom i zmusza ludzi do kupowania. Na tym polega np. polityka ograniczania liczby starych samochodów. To słuszne?
Nie sądzę. Zmuszanie ludzi do wyrzucania starego auta i zakupu nowego nie ma sensu – produkcja nowych aut także generuje odpady i zużywa zasoby. Potrzebne są regulacje, które będą zmuszały do projektowania bardziej oszczędnych samochodów, i to wystarczy! Rząd nie powinien więcej robić w tym względzie.
W USA funkcjonował program dopłat do nowych samochodów, jeśli złomowało się stare auto. Te dotacje przyczyniły się tylko do dodatkowego zanieczyszczenia, nie miały żadnych pozytywnych efektów. Zresztą nie tylko w USA, ale także np. W Unii Europejskiej, polityka rządów bywa często ułomna w odniesieniu do kwestii recyklingu. W Unii chce się na przykład ograniczyć eksport odpadów elektronicznych do krajów rozwijających się się. Wynika to z braku wiary w to, że kraje te poradzą sobie z recyklingiem. Jak już powiedziałem, mogą on przeprowadzać recykling jeszcze skuteczniej niż kraje rozwinięte!
Na Zachodzie na przykład utylizację smartfonów przeprowadza się, mieląc je w specjalnych maszynach. Ta technologia pozwala na odzyskanie do 70 proc. materiałów wykorzystanych do budowy telefonów. W krajach rozwijajacych się recykling przeprowadza się ręcznie, co pozwala zdecydowanie zwiększyć stopień odzysku. Tak naprawdę ograniczenia w eksporcie odpadów to często efekt lobby producentów, którzy po prostu się boją, że w biednych krajach te produkty będą nadal wykorzystywane, co zniszczy im biznes. Przykładem może być eksport starych telewizorów. Europejczycy wyrzucają często jeszcze działajace odbiorniki, które trafiają później do Afryki i są tam nadal używane. Dotyczy to ponad 50 proc. telewizorów, które tam trafiają.
Co w tym złego?
No właśnie, co? Na nowe telewizory i tak nie byłoby przecież Afrykanów stać! Dlaczego uniemożliwiać im używanie tych, które my wyrzuciliśmy? Tymczasem Unia Europejska z tym walczy, zakazując eksportu zużytego sprzętu telewizyjnego. Tych, którzy ten zakaz łamią, ściga Interpol. Paranoja!
Państwo powinno przestać ingerować w handel odpadami i śmieciami. Tutaj potrzeba rynku i większej globalizacji.
Pisze Pan o śmieciowej gospodarce już od dawna. Skąd to zainteresowanie?
Cóż… Moi rodzice prowadzą firmę, która zajmuje się handlem odpadami. To rodzinny biznes zapoczątkowany przez mojego dziadka. Przyjechał on na początku XX w. do USA z Rosji i zbieranie śmieci na ulicy było dla niego jedynym sposobem na zarobek. Od 10 lat mieszkam w Chinach, centrum śmieciowego uniwersum [śmiech] i tu w tej branży bez przerwy dzieje się coś nowego, coś wartego opisania. Zanim pan zadzwonił, umawiałem się na wizytę w jednym z zakładów utylizacji śmieci położonym o kilka godzin pociągiem z Szanghaju.
Rola śmieci w gospodarce jest dla mnie nie do przecenienia. Wie pan, że w złomowanych autach pod siedzeniem zawsze są jakieś drobniaki, które wypadły właścicielom? Średnio 1,44 dol. na auto. W Michigan jest firma, która opracowała mechaniczny system odzysku tych monet: auta mielone są przez olbrzymie maszyny, ale te same maszyny są w stanie wydobyć monety, tak by ocalały. Czy to nie piękne?
Rozmawiał: Sebastian Stodolak
Adam Minter zajmuje się śmieciami w gospodarce, jest autorem książki „Planeta złomu: podróże po miliardowych interesach na śmieciach” oraz komentatorem w Bloombergu.